Jak wiele razy pisałem – nie przepadałem za dystrybucjami Linuxa tworzonymi specjalnie pod desktopy. Gdzieś mniej więcej w środku wojny o scheduler (2007/2008) dystrybucje dzieliły się na szybkie oraz użyteczne W gałęzi numer jeden królowały Debiany, Arch oraz Gentoo, w gałęzi drugiej o palmę pierwszeństwa walczyły OpenSuSe, Ubuntu i gdzieś po cichu Fedora.
Pamiętam wtedy mój zachwyt dystrybucją Linux Mint – Glora (v7) wydana w edycjach Gnome/KDE a następnie Fluxbox/Xfce gdzieś koło połowy 2009 roku. Okazało się iż można było wykorzystać gotowe paczki z innej dystrybucji (Ubuntu/Debian), zrzucając żmudną robotę dopasowywania pakietów i przebudowywania zależności na Canonical, samemu zajmując się ulepszaniem użyteczności oraz pracami koncepcyjnymi.
Stopniowo, ścieżka którą obrał zespół Minta – słuchanie głosów swoich użytkownika doprowadziła do postania edycji Helena (v8), Isadora (v9), Julia (v10) kończąc edycją Katya (v11) w 2011 roku. W tym czasie Ubuntu chaotycznie zmieniało środowisko (Gnome Shell/Unity), tematy, domyślne oprogramowanie (wyrzucając chociażby Gimpa uznanego przez nich za ‘zbyt skomplikowany’, czy zastępując komunikator Pidgin mniej znanym Empathy) co dla większości z nas było bardzo męczące.
Tak głębokie ingerencje w drzewa pakietów i zależności oraz stopniowa walka z przyzwyczajeniami użytkowników spowodowały iż edycje 10.10/11.04 przez wielu uznane zostały za bardzo niestabilne, ociężałe i kompletnie rozbieżne z oczekiwaniami użytkowników. Fora pękały od porad: jak usunąć daną funkcjonalność, jak dodać coś co zostało w Ubuntu pominięte, oraz co zrobić w przypadku gdy po kolejnej aktualizacji system nie nadawał się do użytku: bądź to odmawiał dalszej współpracy lub też usuwał wszystkie tweaki, które użytkownicy nazbierali do tej pory.
Wprowadzenie interfejsu Unity było dla wielu z nich ostatnią kroplą przepełniającą czarę goryczy – co kilka lat później otrzymał Microsoft wprowadzając interfejs Modern UI/Metro w systemie Windows 8. Niestety, alternatywy dla Unity były równie nieciekawe: zarówno KDE jak i Gnome Shell/Gnome 3 cierpiały na klasyczne choroby wieku open-source: nowe funkcjonalności kosztem stabilności.
Team Linux Mint, po raz kolejny podjął decyzję słuchając swoich użytkowników, decydując się na wprowadzenie autorskiego UI – Cinnamon (fork Gnome Shell) oraz forka Gnome 2 – MATE. Tym sposobem, dla słabszych maszyn lub dla użytkowników przyzwyczajonych do klasyki Gnome, pozostał właśnie MATE. Dla posiadaczy maszyn ze wsparciem grafiki 3D oraz dla zwolenników nowych funkcjonalności w starej otoczce przeznaczony był interfejs Cinnamon.
Nie obyło się jednak bez problemów – Cinnamon wraz z managerem plików Nemo (fork Nautilusa wprowadzony w edycji 1.6) wprowadzony oficjalnie w roku 2012 w edycji Maya, był również mało stabilny, przynajmniej w początkowych fazach tworzenia, wciąż silnie zależąc od Gnome. Pierwsze naprawdę stabilne i użyteczne funkcje pojawiły się w edycji Linux Mint 14 (Nadia), stopniowo kontynuowane w bardzo niestabilnej edycji Mint 15 (Olivia). W 2013 roku, wydając edycję Mint 16 (Petra) twórcy wprowadzając wersję Cinnamon 2.0 obwieścili, iż do działania nie wymaga on już w żadnym stopniu środowiska Gnome (w przeciwieństwie do Unity czy Gnome Shell). W tej edycji Cinnamon stał się pełnoprawnym środowiskiem desktopowym, pozwalając na uniezależnienie się od coraz mniej stabilnego pierwowzoru.
To własnie Linux Mint 16 (Petra) określany przeze mnie “cichą rewolucją” stał się tym, czym od wielu lat próbowało zostać Ubuntu – dystrybucją, której łatwość instalacji, kompletność oraz możliwość uruchomienia większości opcji “out-of-the-box” spowodowały wzmożone zainteresowanie środowisk do tej pory Linuksa unikających. Widać to dosyć wyraźnie na wykresach organizacji DistroWatch – od 6 miesięcy Linux Mint podwoił dystans jaki dzielił od niego Ubuntu.
Od paru lat jako użytkownik desktopowego Linuksa (OpenSuSe/Mint/Ubuntu) swoje pierwsze kroki po instalacjach wszystkich tych systemów zaczynałem od wielu tweaków – od wyłączenia nieszczęsnych fortune cookies w terminalu zaczynając, poprzez aktualizację managerów pakietów, dodawanie nowych repozytoriów załatwiających to, co edycje stabilne załatwić nie mogły, na nowym kernelu kończąc. I wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy w edycji 16, przenosząc większość swojego katalogu /home, dorzucając dodatkowe repozytoria Noobslabs (ikonki), dorzucając kilka pakietów z poza repo (Apache Directory Studio, Sublime Text, PAC Manager, Double Commander) po raz pierwszy od kilku lat mogę powiedzieć: wszystko działa.
Zaczynając od faktu, iż mój Linux zmieścił się na dysku SSD wykorzystywanym przez Windows 7/8 mojego ultrabooka jako cache (16 GB). Dzięki temu w niecałe 10 sekund po uruchomieniu komputera jestem w stanie przystąpić do pracy.
Jestem w stanie bez żadnej filozofii podłączyć urządzenia oparte na systemie Android, nawet te uparcie wspierające tylko MTP. Lepiej niż w systemie Windows, mogę dowolnym filemanagerem buszować po ich zasobach, podczas gdy Eksplorator Windows dawał mi jedynie możliwość copy/paste, co plik przerywając komunikatem ‘konwertować czy nie?’.
Bez żadnych problemów korzystam z zasobów domenowych (w tym firmowego DFS’a), dobrodziejstw rozwiązań Fortigate czy Cisco (tego ostatniego oczywiście przez open-source, bo sami są za leniwi aby coś stworzyć)
WINE bez problemów uruchamia moje edycje Microsoft Office (skończyłem na kupieniu MS Office 2010), od dawna jednak polegam – również w edycji Windowsowej na doskonałym Kingsoft Office (swoją drogą to paranoja, iż cały pakiet a la Office można zmieścić w 120 MB, podczas gdy jego poprzednik zaczyna od paru giga śmiecia).
Synapse wraz z pluginami jak Zeitgeist działa lepiej, szybciej i wydajniej niż Windows Search/Indexing.
Doskonały PAC Manager – do zarządzania sesjami remote (vnc/rdp/ssh/telnet/serial/itp/itd), Double Commander powielający 1:1, łącznie z pluginami, wszystkie funkcje mojego Total Commandera, Thunderbird+Lightning, Chrome – wymieniać można tak w nieskończoność.
Korzystąjąc z dobrodziejstw rozwiązań chmurowych, większość moich danych jest swobodnie wymienialna pomiędzy systemami operacyjnymi. Kończąc pracę na Linuksie, dane zapisywane są do odpowiednio zamapowanych katalogów Dropboxa (lub korzystając z rozwiązań natywnych jak Chrome, Last Pass,Evernote czy Xmarks). Chwilę później mogę podjąć ją na systemie Windows, kontynuując tam gdzie skończyłem.
Ba, powoli ostatni bastion oporu jakim są gry został skutecznie nadgryziony (bo o obaleniu jeszcze mówić nie można) poprzez wprowadzenie najpierw PlayOnLinux a ostatnio klienta Steam, gdzie liczba gier zwiększa się z miesiąca na miesiąc.
NetworkManager z pakietami Wireshark, Zenmap nping czy dhcp-probe pozwalają mi na szybsze dopasowanie się do profili sieciowych i diagnostykę pojawiających się firmowych problemów. Z Linuxa daje się zarządzać systemami VMWare, Microsoft (Hyper-V , Windows Server, System Center) czy Citrix Xen. Dzięki dobrodziejstwu maszyn wirtualnych znika ostatnia bariera tam, gdzie do tej pory wydawało się iż Linux nie ma wstępu.
Faktycznie przez ostatnie parę miesięcy chyba tylko dwukrotnie musiałem skorzystać z faktu posiadania dwóch systemów: w obu przypadkach był to software przeznaczony do rootowania telefonów, co ciekawsze drugi z nich stanowił zlepek cygwina i unixowych portów jak wget/curl czy dd
Kończąc na dzisiaj: z wprowadzeniem wieloplatformowych aplikacji i środowisk jak Chrome, Dropbox, Evernote czy wspomniany Kingsoft Office, sam system operacyjny zaczyna spełniać rolę, którą do tej pory pełnił kernel. Zadaniem OS pozostaje sprawne zarządzanie elementami hardware, przydzielanie i zwalnianie zasobów oraz podstawowe możliwości interfejsu użytkownika.
Zawsze stałem na stanowisku: Linux to nie OS – to zestaw narzędzi do sporządzenia Twojego idealnego, dopasowanego w 100% systemu operacyjnego. Dlatego, moim skromnym zdaniem, systemy skrojone tak aby działały na określonym hardware, w określony, wybrany TYLKO przez twórców sposób, gromadzą ludzi, którzy spędzają więcej czasu na walkę z tymże OS aby dopasować go do ludzkiego sposobu myślenia, niż my, fandom Linuksowy, który posiadając gotowe narzędzia, dopasowuje OS do swoich potrzeb.
I tak, mam także na myśli Canonical, którego decyzji już chyba nikt nie rozumie (wie o tym każdy, kto usiłował pozbyć się Unity czy też sponsorowanych przez Amazon wyników jego wyszukiwania).
Z Linuksem Mint 16, ta praca u podstaw jest o wiele łatwiejsza.
Aby jednak nie było tak dobrze, powiem wam Co w roku 2014 wciąż mnie w Linuksach uwiera i denerwuje. Ale, to już inna bajka.
Tagged: internet, linux, microsoft, mint, open source, windows, work